Bezlusterkowiec Canon R (Najlepszy aparat za tę cenę?)
Wyrok zapadł. Lustrzanki odchodzą do lamusa (co stwierdziliśmy podczas ostatecznej bitwy “Canon czy Nikon“, ale znaczna część fotografów nadal nie przeszła jeszcze na aparaty bezlusterkowe – głównie z powodów finansowych.
Wydaje się zatem, że znaczny spadek ceny pierwszego Canona z serii R to dobry moment by zastanowić się nad unowocześnieniem swojej fotograficznej stajni.
Pytanie: czy warto kupić ten aparat w trzy lata po premierze? Zobaczmy.
Na początek nadmienię, że aparat do testów wypożyczył mi sklep Fotoforma, który poza sprzedażą oferuje również możliwość przetestowania sprzętu w ramach swojej wypożyczalni rent.fotoforma.pl. Polecam każdemu, kto lubi głębiej zastanowić się nad inwestycją w nowy aparat.
Canon R – cena
Powodem, dla którego postanowiłem przyjrzeć się bliżej Canonowi R jest spory spadek ceny, który możemy zaobserwować od momentu premiery (aparat kosztował wtedy około 10 tysięcy). Stało się tak właśnie dzięki wypuszczeniu kolejnych modeli przez firmę: Canon R5 i Canon R6, których ceny są znacznie wyższe od pierwszej R-ki.
W tej chwili R-kę możemy dostać w przedziale 7-8 tysięcy złotych.
W ostatnim teście na blogu opowiadałem o aparacie Leica Q, którego nie obowiązuje “prawo niższej ceny”, więc tym bardziej warto docenić ukłon japońskiego producenta w kierunku fotografów. Zresztą jeśli ktoś szuka aparatu w rozsądnej cenie to polecam inny artykuł: najlepsze aparaty dla początkujących.
Test aparatu Canon R
Postanowiłem zatem przetestować ten model, ale nie w warunkach laboratoryjnych, tylko w codziennym życiu.
Zresztą: tylko taki test ma moim skromnym zdaniem rację bytu, bo przecież nikt nie trzyma aparatu w złotej klatce. Zresztą Canon R by sobie na to nie pozwolił. To sprzęt, który nalega by zrobić z niego użytek.
EOS R – recenzja użytkownika
Dostaję od czytelników całą masę pytań bardzo podobnej treści: jaki aparat wybrać? Jaki aparat uważasz za najlepszy? Czy wybrać aparat X czy Y?
Przepraszam, że na większość z tych pytań (z braku czasu) nie odpowiadam. Czasem jednak daję radę, którą tu też przytoczę: sprawdź jak dany aparat leży ci w rękach…
Głupie? Być może, ale tylko z pozoru.
Doświadczenie pracy (po kilkanaście godzin z aparatem) nauczyło mnie, że to w jaki sposób sprzęt leży nam w dłoniach jest sprawą fundamentalną.
Jeśli aparat i fotograf stanowią jedno, wówczas nawet pod koniec wielogodzinnego zlecenia jest szansa na ciekawe ujęcia. Więc jak pod tym kątem wypada Canon R?
Moim zdaniem idealnie. Tyle tylko, że każdy fotograf ma inne dłonie, inny zasób sił więc nieprzypadkowo wspomniałem wcześniej o opcji wypożyczenia i przekonania się zanim dokonamy zakupu.
Na dowód tego, że co fotograf to inna opinia: dodam, że moja żona określiłam model Canon R jako zbyt ciężki.
Canon R – recenzja wideo
Czy warto zmienić aparat z lustrzanki na bezlusterkowca?
Zawsze. Jeśli tylko czujemy, że sprzęt nas ogranicza. Canon R wydaje się super opcją dla tych, którzy mają szklarnię canonowskich obiektywów. Sam mam ich kilka i dzięki opcji z adapterem Canon Mount EF-EOS-R mogłem ich (bez problemu) używać podczas mojego testu.
Przewagą obiektywów RF, czyli dedykowanych do bezlusterkowców Canona, jest to że mają o wiele cichszy autofokus i oferują możliwość szybkiej zmiany jednego z parametrów zdjęcia. Wszystko dzięki dodatkowemu pierścieniowi funkcyjnemu, w którym możemy ustawić sobie zmianę przysłony (najlogiczniejsza z opcji) lub czasu naświetlania, ISO etc.
W przypadku obiektywów EF podłączanych do aparatu, takiej opcji nie ma… Chyba, że zamiast popularnego adaptera zainwestujemy w RING, czyli adapter Canon Control Ring Mount Adapter EF-EOS R. Prawda, że już sama nazwa mówi wiele?
Tak serio, to RING ma wbudowany pierścień, którym możemy wykonywać tę samą sztuczkę co w obiektywach z serii RF. Dzięki temu obiektywy serii EF zyskają nową jakość – głównie pod kątem komfortu pracy fotografa.
Największą nowością (po przejściu z lustrzanki Canona) była sprawność autofokusa. AF mile mnie zaskoczył, tryb śledzenia i wykrywania twarzy / oka – działa ekstra. Szczególnie gdy zna się drogę, którą Canon przebył z AF w lustrzankach. Nie jest to co prawda ostrość żyletkowa, ale właśnie to w lubię w Canonach. Obraz, nawet kiedy jest ostry, ma w sobie osobliwą miękkość. Postawię w tym miejscu figurę “poetyckiej ostrości” jako synonim filozofii ostrzenia w Canonach.
Zresztą to niejedyny znak charakterystyczny aparatów tej marki.
Gdy myślę: Canon, widzę mój ulubiony typ koloru.
W EOS R jest podobnie, choć RAWy były w moim odczuciu trochę zbyt zielone (ale być może to kwestia trzech ostatnich lat, podczas których fotografuję aparatem obficie szastającym kolorami idącymi w stronę magenty).
Swoją drogą: ten dziwny zielony zafarb można łatwo usunąć w programie do obróbki lub fotografować z filtrem balansu bieli.
Canon EOS R obiektywy (RF)
Aparat testowałem z obiektywem RF 24-105 f/4 L, który mnie bardzo pozytywnie zaskoczył, choć nie jestem fanem zoomów.
Obiektywy z serii RF pasujące do Canona R znajdziecie tutaj. Osobiście jednak, przesiadając się z lutrzanki na R-kę korzystałbym jednak w głównej mierze ze starych, sprawdzonych szkieł – w tym też upatruję sens ekonomiczny inwestycji w wyżej wspomniany aparat.
Wygląd i łatwość obsługi
Canonowi można wiele zarzucać, ale nie to, że jest niekonsekwentny pod kątem designu. EOS R to nieco unowocześniona stylistyka, ale mimo wszystko wspaniale korespondująca z tym co widzieliśmy wcześniej w lustrzankach tej marki.
Same przyciski i ich rozmieszczenie są (moim zdaniem) logicznie pomyślane.
Dodatkowo: na ekranie LCD ma się szybki dostęp do najważniejszych funkcji. Dzięki temu bardzo łatwo zaprzyjaźnić się z tym modelem.
To co mi się podobało to przede wszystkim wyraźny wizjer elektroniczny, migawka dotykowa (można robić foty jak w telefonie) oraz to, że użytkownik lustrzanek może wykorzystać w pracy z Canonem R akumulatory ze starego aparatu. Kilka zapasowych źródeł zasilania to chyba dobra rzecz przy bezlusterkowcach, nieprawdaż?
Jedno ładowanie starcza na ponad 400 zdjęć. W zależności od trybu, w którym fotografujemy może to być nieco więcej. Tryb ECO – może w tym delikatnie pomóc oferując oszczędność baterii – poprzez wygaszanie ekranu. W tym trybie aparat budzi się w ułamku sekundy.
Jedyne co zmieniłbym w Canonie R to dodanie slotu na drugą kartę SD. Przy niektórych typach zleceń posiadanie dwóch kopii zdjęć, znacznie poprawia komfort psychiczny fotografa.
Canon EOS R – czy warto go kupić?
Coż, postawiłem pytanie na początku i wypada na nie odpowiedzieć.
Pewnie nikogo specjalnie nie zaskoczę, ale uważam że Canon R w obniżonej cenie jest jedną z lepszych okazji na rynku. Stosunek ceny za aparat do jakości zdjęć jest na duży plus. Zdecydowanie poleciłbym inwestycję osobom, które mają w swojej kolekcji kilka canonowskich szkieł.
Wówczas inwestują tylko w aparat a nie od razu w cały zestaw jak dzieje się to w przypadku zmiany systemu na inny.
To tyle mojej recenzji, zachęcam fotografów używających Canona R do podzielenia się swoją opinią w komentarzu. Jeśli ktoś z czytelników ma pytania odnośnie konkretnych tajemnic R-ki to jestem do dyspozycji.
7 komentarze
Po tych kilku miesiącach sądzisz że lepiej R czy R6?
Czy może jeden jako backup na śluby do drugiego?
Pozdrawiam
Droga Elu, jeśli budżet Ci na to pozwala to zainwestuj w R6, będziesz zadowolona 🙂 Kupiłem go ostatnio i powiem Ci, że na taki aparat czekałem. R-ka była chyba tylko drogą do celu.
Przymierzałem się do tego aparatu kiedy wyszedł, ale zmiana guzikologii względem serii 5d mnie zniechęciła oraz brak dwóch slotów przechylił czarę goryczy. Teraz kiedy poprawili eye-af wygląda jeszcze bardziej atrakcyjnie, ale ja poczekam aż r6 stanieje. Tam jest, zdaje się, wszystko czego mi potrzeba 😉
No to tak: R-ka to bardzo porządny aparat nadający się nie tylko dla entuzjasty, ale i do pracy. Matryca znana z 5DmkIV – trochę szumiąca, ale lubiąca szczegóły. Autofocus – fenomenalny, pewny, wygodny – z trybami śledzenia oka albo obiektu, z mniejszą ramką, większą, jak kto woli. Dla osób skupionych wyłącznie na sporcie sama seria będzie ciut wolna, ale jeśli to tylko część zadań – naprawdę da się z tym żyć i można się do tego przyzwyczaić. Wizjer – świetny, wyraźny, naprawdę “responsywny” i czytelny nawet w słoneczny dzień. Wypominany przez wszystkich brak joysticka – da się bez tego żyć, można wykorzystać ekran jako touchpad – cały, połówkę, dolny lub prawy róg (dzięki temu nie zmieniamy sobie nosem).
Fotografowanie z adapterem? Działa świetnie mimo fake-opinii z internetów. Nic nie muli, nic nie ucieka, a obiektywy z mocowaniem EF jakby dostały nowego życia. Działają i sigmy, i L-ki, jeśli widzę w ich działaniu różnicę, to tylko na plus. I tak, mity o środku ciężkości są mocno przesadzone.
Technikalia jakie są każdy widzi, ale aparat jest wykonany naprawdę dobrze. Design może nie powala, ale jest konsekwentny. Warto powiedzieć, że sam chwyt aparatu (ja bardzo lubię cięższe korpusy) jest świetny i ma się wrażenie, że aparat jest przyklejony do dłoni i absolutnie nie ma się uczucia wypadającego z ręki korpusu.
Jest masę innych, małych plusów – czytelne menu, programowalne przyciski i złowieszczy pasek, który jest całkiem spoko, odchylany ekran, flicker, sensowny balans bieli, który naprawdę widać, niezły jak na canona pomiar światła, sporo informacji w wizjerze, bluetooth i wifi, cicha migawka, symulacja i pewnie sporo, o których zapomniałem.
Żeby nie było tak słodko o tym, co trochę przeszkadza: po latach z “jedynką” wielkie dłonie nie zawsze chcą trafić intuicyjnie tam, gdzie lubiły. Brakuje “rolki” na tylnej ścianie, a przyciski w kółku to rozwiązanie “tanie” i niecanonowe. W 1d wszystko miało swoje miejsce, w sensownej odległości, tu – przez rozmiary korpusu przyciski są jakby mniejsze i dużo bliżej siebie do czego mi osobiście trudno się przyzwyczaić.
Kilku innych rzeczy można by się czepiać, ale kończąc przydługi wywód – polecam, bo paradoksalnie to bezlustro daje naprawdę megafrajdę z fotografowania. Ach. I minimum 650 zdjęć na jednej baterii z wyłączonym podglądem zdjęcia po zrobieniu.
Drogi Bartku, dziękuję za tak soczyste uzupełnienie 🙂
Chyba znalazłam nową pasję 😀
Właśnie upewniłeś mnie co do decyzji zakupu tego modelu ! 😉