Najmniej doceniany element aparatu
Co musisz wiedzieć o wizjerze aparatu?
Jedną z bardziej niedocenianych części w aparacie jest wizjer. Fotografowie tacy jak ja, którzy kadrują patrząc na ekran LCD, doceniają wizjer dopiero gdy świeci słońce i nie można nic zauważyć na wyświetlaczu (jeden z powodów, dla których nie kupiłbym Ricoha GRIII).
Wówczas kierujemy wzrok ku wizjerowi i często w przypadku aparatów bezlusterkowych spotyka nas rozczarowanie. Obraz nie jest zbyt wyraźny, nie da się dostrzec szczegółów…
Z czego to wynika?
Najprościej: z nieprzemyślenia kwestii wizjera przy zakupie aparatu. Po lekturze tego artykułu nie popełnisz drugi raz tego samego błędu, ale po kolei.
Wizjer w lustrzance i w bezlusterkowcach
W wizjerze lustrzanki patrzymy na zniekształconą “rzeczywistość”. Jest to dość prosty mechanizm, ale obcujemy z obrazem, który najpierw odbija się od lustra i przechodząc przez pryzmat zostaje odwrócony.
Oczywiście podobna sprawa dzieje się z obrazem w bezlusterkowcu. Tutaj mamy sytuację, w której obraz wyświetlany na matrycy jest przesyłany do wizjera i wyświetla się na ekranie umieszczonym w wizjerze.
Przy okazji: mamy też trzeci rodzaj wizjera i jest to zwykłe szkiełko w aparatach (spotykamy go w aparatach dalmierzowych) które niczego nie powoduje. Nie zniekształca nam obrazu ani trochę.
Do czego zmierzam?
Otóż: kiedyś spotkałem się z twierdzeniem że wizjer w aparatach dalmierzowych nie wprowadza fotografa w błąd bo widzimy to samo co widzielibyśmy przez okno.
Obraz, który widzimy w wizjerze lustrzanki jest troszeczkę przetworzony więc może się wydawać nieco bardziej atrakcyjny, tak samo a nawet bardziej dzieje się to w przypadku aparatów bezlusterkowych, w których sytuację “zakłamuje” świecący ekran.
Chodzi zatem o to, że gdy fotografuje się bezlusterkowcem lub lustrzanką musimy być bardzo uważni oceniając to co widzimy. By nie ulec złudzeniu że coś jest warte uchwycenia – gdy zwyczajnie takie nie jest. Doskonale wytłumaczył to Tomasz Tomaszewski na warsztatach Niezłych Aparatów.
Po tych rozważaniach quasi filozoficznych wróćmy na chwilę do tematu naszych wizjerów.
EVF czy OVF – różne typy wizjerów w aparacie
W opisie aparatów możemy trafić na różne ciekawe skróty takie jak EVF oraz OVF. Nie ma w tym nic zbyt skomplikowanego, ponieważ odnoszą się one do różnicy między wizjerem elektronicznym i optycznym.
OVF to wizjer optyczny (spotykany w lustrzankach), a EVF to skrót od electronic viewfinder czyli wizjer elektroniczny.
To co różni wizjer umieszczany w lustrzankach od jego nowocześniejszej wersji z bezlusterkowców to fakt, że obraz który widzimy w lustrzance przelatuje przez pentaprism (pryzmat pentagonalny) – stosuję angielską nazwę by lepiej wytłumaczyć kolejne zagadnienie.
Niewiele osób orientuje się, że jasność wizjera w lustrzankach zależy od tego czy mamy do czynienia z pryzmatem pentagonalnym (pentaprism) czy może zastosowano w naszym aparacie pentamirror (układ luster które odbijają obraz “lecący” z obiektywu, imitując niejako działanie droższego w produkcji pryzmatu).
W tańszych aparatach mamy z reguły pentamirror, przez co obraz jest troszeczkę mniej wyraźny i ciemniejszy.
Dużo zależy od tego jakim obiektywem fotografujemy. Jeżeli mamy podczepione jakieś jasne szkło to oczywiście obraz w wizjerze lustrzanki będzie znacznie jaśniejszy.
Jeżeli mamy aparat z pełną klatką to reguła jest taka, że w tych aparatach mamy zwykle większy wizjer i większe powiększenie (zarówno w bezlusterkowcach jak i w lustrzankach).
Ups, w tekście pojawił się nowy termin (powiększenie) więc czas na wyjaśnienie.
A zatem: co właściwie oznacza termin powiększenie?
Najczęściej ta liczba podawana jest w formie ułamka dziesiętnego.
W świecie wizjerów ideałem jest powiększenie wynoszące 1, ponieważ odpowiada temu co widzi nasze oko. I kiedy przykładamy nasz wizjer do oka wówczas widzimy to samo co widzielibyśmy okiem bez patrzenia przez nasz obiektyw.
Stąd im bliżej jedynki tym lepiej. Niestety nie ma nic za darmo. W fotografii jest pewna niezmienna zasada: masz to za co płacisz.
Dla przykładu weźmy Canona R5, który ma to powiększenie wizjerze 0,76 x czyli bliższe jedynki a więc bliższe temu co widzi oko. Teraz już rozumiesz jak to działa. Płacisz więcej to masz wszystkiego więcej i wszystko trochę lepiej. W przypadku Fujifilm X-E4 mamy powiększenie 0,62x. Oszczędzasz to i producent “pompuje mniej powietrza w opony”.
Czyli jak widzicie w tańszych aparatach będziemy mieli mniejsze powiększenie w wizjerze. Warto pamiętać, że są to liczby obliczane względem obiektywu standardowego dla każdej z wielkości matrycy.
Dlatego kiedy patrzymy na to powiększenie to oczywiście miejmy świadomość, że po podłączeniu obiektywu z dłuższą ogniskową otrzymamy większe powiększenie w wizjerze. Obiekt w kadrze wyda nam się większy. Analogicznie, z obiektywem szerokokątnym uzyskamy zgoła przeciwny efekt.
Przewagą wizjerów elektronicznych jest to, że kiedy patrzymy przez nie w bezlusterkowcu to już tak naprawdę spoglądamy na zdjęcie, które dopiero zamierzamy wykonać.
Inną ważną cechą wizjerów elektronicznych jest wyświetlanie dokładnie tego samego obrazu co na ekraniku LCD.
W przypadku lustrzanek jest dokładnie odwrotnie. To co widzimy na ekranie LCD jest czymś zgoła innym niż to co widzimy w naszym wizjerze.
Ekran wyświetla elektronicznie przetworzony obraz, a wizjer optyczny wspomnianą wcześniej rzeczywistość odbitą w systemie luster.
Z tej różnicy może się brać nasze rozczarowanie podczas fotografowania lustrzankami.
Myśleliśmy że coś będzie fajniej wyglądało a niestety na ekranie nie wygląda tak fantastycznie jak przez obiektyw.
Warto zwrócić uwagę na to jaką rozdzielczość ma wizjer w aparacie który chcemy nabyć.
Dla przykładu w wizjerze Leica SL mamy cztery i pół miliona punktów rozdzielczości. W Fujifilm XT100 “tylko” 2,36 miliona.
Sam rozmiar naszego wizjera też oczywiście wypada na korzyść Leica SL (0,66 cala wobec 0,39 cala, którym może się pochwalić Fujifilm).
Istotną cechą wizjerów elektronicznych jest częstotliwość odświeżania. Ciągnąc nasze porównanie mamy 60 klatek na sekundę oferowane przez Leica SL i 30 oferowane przez Fujifilm.
Fotografowie lubią sprawdzać pokrycie kadru w wizjerze, ale na ogół wynosi ono sto procent. Tłumacząc: otrzymujemy na pliku dokładnie ten sam obraz, który widzieliśmy w wizjerze.
Przestrzegałbym przed kupowaniem aparatów które zupełnie nie mają wizjera.
W niektórych warunkach pogodowych np. przy ostrym słońcu nie sposób zarejestrować zdjęcia inaczej jak tylko działając na tzw. czuja.
Kiedy świeci słońce na ekranie trudno coś dostrzec.
Wizjer elektroniczny ma jeszcze taką przewagę, działa także podczas nagrywania filmu. Jeżeli chcielibyście filmować z okiem przyłożonym wizjera to czemu nie. Bezlusterkowce dają nam taką możliwość.
Na pocieszenie dodam, że wizjer optyczny w lustrzankach jest nieco bardziej ostry lub jak kto woli: wyraźny.
Jeżeli porównujemy go z takim standardowym wizjerem elektronicznym. Natomiast sytuacja się na tyle zmienia, że w tych najnowszych bezlusterkowcach wizjery elektroniczne mogą się pochwalić rosnącą rozdzielczością.
Praktycznie możemy powiedzieć że powoli stają się już tutaj liderami jeżeli chodzi o wyraźność tego co widzi fotograf podczas pracy.
Wizjer elektroniczny – podczas ustawiania ostrości – oferuje możliwość powiększenia obrazu. Możemy zatem ręcznie ustawić idealną ostrość na dowolny obiekt w kadrze.
Poza tym oczywiście w przypadku wizjera elektronicznego mamy też taką opcję jak focus peaking. Czyli widzimy gdzie idzie ostrość przez podświetlenie go za pomocą jakiegoś koloru.
Oczywiście są ludzie, którzy nie uważają tego sposobu ustawiania ostrości za doskonały, natomiast w wielu przypadkach focus peaking sprawdza się bardzo dobrze.
Oczywiście poza wyłączeniem takich sytuacji w których fotograf pracuje na bardzo małej głębi ostrości, ale kiedy podłączamy do bezlusterkowca jakiś obiektyw typu vintage to bez focus peaking ani rusz.
Jeszcze jeżeli chodzi o przewagę wizjerów elektronicznych to dają nam całkowitą pewność dobrych lub złych ustawień ekspozycji, nawet przy najtrudniejszych warunkach oświetleniowych.
Natomiast jeżeli chodzi o wizjer optyczny to jego przewagą jest to że nie zjada nam baterii w aparacie.
Dzięki temu energia może być spożytkowana tylko i wyłącznie na proces fotografowania, choć nowsze generacje bezlusterkowców wyposażono w akumulatory o odpowiedniej pojemności by fotografować podobną ilość czasu jaką oferowały lustrzanki.
Zresztą moje zdanie znacie: przyszłość należy do bezlusterkowców, ale tyle lat fotografowałem lustrzanką, że jak nie mam wizjera elektronicznego to nie proszę o telefon do przyjaciela tylko robię zdjęcia i już…
3 komentarze
Przekornie powiem, że wizjer aparatu jest bardzo istotny. Kilka lat temu, przy wyborze nowego aparatu, kierowałem się właśnie tym parametrem! Nie wyobrażam sobie niewygodnie patrzeć przez wizjer. Nie pozwólmy by patrzenie zakłócało widzenie.
Po pierwszych zdjęciach z Nikonem Z6 przeżyłem szok. Wręcz byłem załamany, że świat ogląda się inaczej. Widząc Sony A7III szybko doceniłem nikonki. Przyzwyczajenie się do obrazu elektronicznego wizjera zajęło mi nieco, ale dziś nie wyobrażam sobie innego fotografowania. Podgląd ekspozycji na żywo to niemałe ułatwienie 🙂
Też miałem mieszane uczucia po pierwszym doświadczeniu z EVF, a teraz biorąc lustrzankę do ręki czuję się dziwnie 🙂
Dokładnie! Ja korzystając z lustrzanki (D750 i pokrewne) miałem nawyk, że po zrobieniu zdjęcia sprawdzałem podgląd od razu na wyświetlaczu w celu weryfikacji ekspozycji. W bezlusterkowcu już nie muszę. Ale odwrotnie jest ciężej. Wyjątkiem jest błyskanie zdalne z lampami – wtedy lustrzanka daje radę bardziej ze swoim optycznym wizjerem 🙂