Kupiłem zanim zdrożeje – Fujifilm X10
Genialny, piękny i tani. Aparat Fujifilm x10 to właściwie już klasyka gatunku. Może nawet coś w rodzaju ostatniego Mohikanina wśród aparatów kompaktowych. Oczywiście nie jest to jedyny model z lat 2011+ wart uwagi fotografa eksperymentatora, geeka, kolekcjonera, ale jeśli przypadkiem traficie na niego na OLX czy Allegro to moim zdaniem nie wolno przejść obojętnie.
Szczególnie gdy trafi się oferta w przedziale 600-800 złotych. No dobra, nawet 1000 – o ile nie kupujecie starych aparatów w takiej ilości jak ja.
Przy hurtowych zakupach kolekcja rozrasta się w dynamicznym tempie, ale i budżetu muszę pilnować. Stąd gdy nadarzyła się okazja nie miałem wątpliwości. X10 musi być mój.
Omawiany egzemplarz (choć obecnie na stanie mam dwa) został wyceniony znacznie poniżej średniej.
Jak to się mówi: z powodu, że nie działał.
Okazało się że problem wiązał się przyciskiem spustu migawki. Zablokował się i aparat nie mógł się włączyć. Po rozkręceniu aparatu i przeklikaniu przycisku wyzwalającego ruch migawki Fujifilm X10 ożył… i to jak! Nie chciało mi się jednak przyklejać oklein i aparat wygląda nieco surowo… co zresztą dodaje mu charakteru.
Genialny obrazek Fujifilm
O klasie tego aparatu decyduje oryginalna matryca, ciekawy i jasny obiektyw oraz optyczny wizjer. Sam aparat ma pozornie tylko jedną wadę: nie ma włącznika.
Mały rozmiar korpusu wymaga pewnych kompromisów w projektowaniu i pewnie dlatego nie wiadomo jak go włączyć. Zwykle aparaty Fujifilm włącza się przy pomocy wajchy ukrytej pod spustem migawki.
W przypadku X10, który stylistyką przypomina aparaty analogowe może chodzić w większym stopniu o doświadczenie jakie mamy z pracy tym aparatem a nie o oszczędność miejsca jaką wygenerowało usunięcie wajchy.
Jak się włącza aparat Fujifilm X10?
Mechanizm odpowiadający za uruchomienie aparatu ukryto tu w obiektywie. Nasz sprzęt uruchamia się ruchem pierścienia ogniskowej. Ot cała tajemnica.
Za chwilę porozmawiamy szerzej o obiektywie, ale najpierw opowiem Wam o matrycy, która wraz z procesorem decyduje o sukcesie tego aparatu. Przynajmniej w moich oczach.
Matryca Fujifilm EXR
Filtr Bayera jest tu tak “przebudowany”, że zawsze dwa sąsiednie piksele mają filtr tego samego koloru. To pozwala na tzw. binning, czyli odczytywanie ładunku z dwóch pikseli jak z jednego punktu obrazu. Wiadomo, że szumy matrycy są tym mniejsze im większa jest powierzchnia pojedynczego piksela, a więc odczytywanie jednoczesne dwóch mniejszych pikseli jako jednego zmniejsza szumy i pozwala uzyskać lepsze zdjęcia w słabym świetle. Oczywiście w teorii bo matryca wielkości 2/3 cala cudów nie zdziała.
Zresztą kupując X10 w momencie, gdy nikt już o nim nie pamięta chyba nikt nie chce się oszukiwać, że dostanie obraz taki jak z Fujifilm X-H2s czy innych XS-20.
Jasny obiektyw Fujifilm
Problemem niemal każdego aparatu ze zmienną ogniskową jest jakość obiektywu. Szczególnie gdy ma pozostać mały i relatywnie tani. Tu jest bardzo przywoicie, Fujinon Super EBC trzyma poziom w całym zakresie ogniskowej.
Co więcej jest to obiektyw z manualną zmianą ogniskowej. Każdy, kto zna ten kompaktowy motyw z wajchą sterującą zoomem aparatu poczuje ulgę. Z wajchą jest ciężko i wolno. A w naszym Fujiku cyk i już mamy inną ogniskową.
Kolejna sprawa to jasność szkła. Tu od f/2-2.8 (zakres ogniskowych to ekwiwalent 28-120mm). Super opcja, ale trzeba uważać ze zmianą powrotną na 28mm bo można zgasić aparat. Szczególnie gdy się kadruje wizjerem optycznym.
Optyczny wizjer w Fuji X10
To co jest niesamowicie fajną odmianą od wizjerów elektronicznych, do których niestety już nawykliśmy w dobie bezlusterkowców, to wizjer optyczny. Dla mnie to powrót do przeszłości, ale dla młodszego pokolenia fotografów taki wizjer może być niezłą przygodą.
Robisz zdjęcia bez wizualizowania efektu a dopiero potem “wywołujesz” je w domu. Mamy w ten sposób choćby namiastkę dawnej magii fotografii.
Fujifilm X10 został wyposażony w optyczny wizjer, w konstrukcji którego zastosowano dwa pryzmaty dachowe i trzy soczewki asferyczne. Dzięki temu zapewnia on obraz oraz pole widzenia dostosowane do ogniskowej obiektywu, choć warto wspomnieć że pokrycie pola kadru wynosi około 85%. Ciekawostką jest to, że w wizjerze widzimy obiektyw gdy fotografujemy na ogniskowej 28mm.
W wizjerze nie wyświetlają się żadne informacje. Jeśli ktoś chce kontrolować ustawienia to zawsze może to zrobić korzystając z informacji wyświetlanych na ekranie LCD. Co prawda nie wygasza się on automatycznie po przyłożeniu oka do wizjera, jednak trzeba przyznać, że nie przeszkadza jakoś szczególnie podczas fotografowania.
Stabilizacja Fujifilm X10
Aparat wyposażono stabilizację, ale nie ma co oczekiwać cudów. Można pokusić się zjechanie z ekpozycją do 2 ev, ale nie więcej. Zresztą małych aparatów nie trzyma się zbyt stabilnie bo nie czuć ich wagi więc fotografowanie na dłuższych czasach musi iść w parze ze specjalnym stanem umysłu.
Karty pamięci starego typu
Fujifilm X10 zachacza jeszcze o starą epokę. Używamy tu kart UHS-I, które w tej chwili są praktycznie jak za darmo. Szczęśliwie nie mamy tu takich ograniczeń jak w starych aparatach np. Leica Digilix 1 (w oryginale znanej jako Panasonic LC5), które współpracują z kartami SD do pojemności 512 MB.
Minus Fujifilm X10
Chyba najsłabszym elementem tego aparatu jest akumulator NP-50, dokładnie taki sam mam w Pentaxie Q, który pozwala zrobić około 300 zdjęć. Szczęśliwie jest to jeszcze na tyle młody aparat, że mamy opcję dokupienia akumulatorów i to w doskonałej cenie. Warto zatem zaopatrzyć się w kilka sztuk.
Dyskretny, cichy aparat
Jeśli nie szukasz aparatu do pracy, ale czegoś w rodzaju codziennego notatnika to Fujifilm X10 może być dla Ciebie dobrym wyborem. W rozsądnej cenie otrzymujemy aparat, który może nie spełnia wszystkich wymogów jakie przynosi postęp technologiczny, ale w zamian mamy do czynienia z prawdziwie ciekawym obrazem a to już dobry początek do tego by na nowo zakochać się w fotografii naszej codzienności.